Obserwatorzy

Czytasz te opowiadanie (chcę wiedzieć, ile was jest)?

sobota, 10 sierpnia 2013

Epilog!!

Proszę przeczytaj notkę pod rozdziałem. Dziękuję :*
--------------

Tydzień później.

Louis/ Doncaster.
~Muzyka~
Wpatrywałem się niepewny w moje dwie młodsze siostrzyczki, które starały się nakłonić mnie do czegoś czego bardzo się obawiałem. Daisy chwyciła mnie za rękę i zrobiła tak zwane maślane oczka. Phoebe poszła w jej ślady, a ja nie wiedziałem co mam zrobić. Przeniosłem wzrok na siedzącą obojętnie Rosie wpatrującą się w drzewa za oknem. Westchnąłem cicho i pokiwałem głową.
- Dobra.- Dziewczynki zaczęła skakać z radości.- Ale jest jeden warunek. Macie na mnie poczekać, i idę za wami.- Obydwie pokiwały głowami i podleciały ucieszone do Rosie. 
Przetarłem czoło i przechwyciłem krótkie, współczujące spojrzenie Lottie. Wczoraj przyjechałem z Rosie do mojego rodzinnego domu mając nadzieję, że tutaj coś się zmieni. 
Pokręciłem głową i udałem się do kuchni. Usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłonie. Byłem zmęczony ale nie mogłem się poddać. 
Gdy oddech Rosie stał się urywany wstałem i zniosłem ją z tego przeklętego dachu. Lekarze od razu zaczęli reanimację i gdy już straciłem nadzieję, ona zaczęła oddychać. Byłem szczęśliwy, myślałem, że teraz już będzie dobrze ale ona tylko powiedziała, że mnie nienawidzi za to co zrobiłem i od tego czasu nie wypowiedziała do mnie ani jednego słowa. Do chłopaków czy Kate zresztą też. Najbardziej boli mnie jednak fakt, że po tych wszystkich słowach wypowiedzianych na tym dachu ona się ode mnie odizolowała tylko i wyłącznie dlatego, że ją uratowałem. Fakt- zachowałem się jak egoista ale miałem pozwolić jej umrzeć? Miałem pozwolić jej odejść? 
- Louis?- Podskoczyłem na cichy głos za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę, która zawsze mi pomoże i jest przy mnie kiedy ją potrzebuję.
- Tak mamo?- Zapytałem i wysiliłem się na lekki uśmiech. Mama westchnęła i usiadła przede mną biorącą moją dłoń w swoją.
- Sztuczne uśmieszki zostaw dla dziewczynek.- Spuściłem głowę słysząc jej słowa. Dlaczego ona zawsze wszystko wie? Bo to twoja matka debilu.
- Aż tak bardzo widać?- Zapytałem i zagryzłem wargę. Czułem się podle chociaż nie powinienem. Dużo rzeczy nie powinieneś. 
- Pytasz czy tak bardzo widać, że ją mocno kochasz, czy pytasz czy aż tak bardzo widać, że zrobiłeś coś czego ona nie może ci wybaczyć.- Spojrzałem w jej mądre oczy i zachciałem znów poczuć się jak mały chłopczyk, którego przytuli mama i powie, że wszystko będzie dobrze.
- Mamo ja już nie mam siły.- Westchnąłem i pokręciłem głową. Łzy za szczypały mnie w oczy więc mocno zacisnąłem powieki nie chcąc płakać przy mamie. 
- Ależ oczywiście, że masz skarbie. Musisz po prostu je w sobie znaleźć. Musisz objąć za cel jedną najważniejszą dla ciebie rzecz i do niej dążyć. - Otwarłem oczy i nie mogłem powstrzymać słonych kropelek.
- Ona mnie nienawidzi, a ja nie wiem jak mam to naprawić. Żebym sobie chociaż zasłużył na takie traktowanie, a przecież nie zrobiłem niczego złego.- Ktoś obserwujący tą scenę z boku mógłby sobie pomyśleć, że jestem frajerem, który nie potrafi sobie poradzić w samodzielnym życiu i po prostu skarży się mamusi. Szczerze to chciałabym aby tak było.
- Rozumiem, że nie chcesz mi powiedzieć co przeskrobałeś i ja to szanuję Louis. Tobie może się wydawać, że nie zrobiłeś niczego złego ale ona może to odbierać inaczej.- Mama uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Tęsknie za nią. Mogłaby znów mnie wyzywać, wmawiać, że moja uczucia to fikcja. Byleby się do mnie odezwała, byleby spojrzała na mnie bez tego zawodu wymalowanego na twarzy.
- Louis to potrwa. Ona nie wybaczy ci tak z dnia na dzień musisz być cierpliwy. Musisz czekać ale przede wszystkim walczyć.- Pokiwałem głową rozumiejąc słowa mamy.
Tylko, że powiedzieć szło łatwo gorzej było z ogólnym wykonaniem. Jak ja mam czekać na kogoś na kogo czekałem już tyle czasu? Jak ja mam być niby cierpliwy? Przecież to jest wprost niewykonalne.
- Mamo ty jesteś kobietą, prawda?- Poczułem napływ nadziei.
- No brawo synku spostrzegawczy jesteś.- Mama zaśmiała się i poklepała mnie po policzku. Przewróciłem oczami i oblizałem suche usta.
- A nie mogłabyś z nią porozmawiać? Jak kobieta z kobietą? Może powiesz jej kilka dobrych słówek na mój temat czy coś.- Uśmiechnąłem się do niej najsłodziej jak potrafiłem.
- Tym razem skarbie musisz poradzić sobie sam. A teraz idź już bo dziewczynki salon rozniosą jak nie pójdą na plac zabaw.- Westchnąłem i wstałem z krzesła.
- Dziękuję mamo.- Przytuliłem ją i pocałowałem w policzek. Nie ma to jak u mamusi. 

Rosie.

Huśtałam się na huśtawce z małą Phoebe na kolanach. Dziewczynka śmiała się w niebo głosy, a ja czułam małe rozprzestrzeniające się ciepełko w sercu. Mogłam trzymać tak swoje dziecko. Mogłam mieć własną rodzinę, ale lęk i jakaś dziwna siła chęci pozostania samą zwyciężyła. To bez sensu bo przecież zawsze marzyłam o dziecku i na prawdę się ucieszyłam gdy usłyszałam od lekarza, że jestem w ciąży ale potem po dniach radości i uniesienia przyszedł lęk i przerażenie. Bałam się, że nie dam sobie sama rady, że Hugo mnie zostawi, że zostanę po prostu sama i ja jak i moje dziecko będziemy cierpieć, a tego bym nie zniosła. 
- Daisy chodź.- Mała Phoebe zeskoczyła z moich kolan i pociągnęła swoją siostrzyczkę w stronę Louisa, który szedł z lodami w ręce. 
Zostałam sama i właściwie mi to odpowiadało. Samotność mimo wszystko nie jest taka zła. Jeżeli oczywiście nie masz kim się przejmować, nie masz nikogo kogo musiałabyś pilnować. 
Gdy nie masz żadnych takich obowiązków to właściwie dobrze jest być samym. Masz spokój, wolne myśli. Możesz zbudować swoją własną fortecę, do której nikt się nie dostanie. To na prawdę nie jest złe. Ludzie się tego boją bo nie wiedzą co ich czeka ale tak na prawdę wszystko jest takie same. Tylko ty się zmieniasz. Tylko ty widzisz w ludziach swoich wrogów, tylko ty zaczynasz się bać zaufać ludziom.
- Teraz chociaż na chwilę mamy spokój.- Podniosłam raptownie głowę napotykając spojrzenie Louisa. Brunet siedział na huśtawce obok mnie i uśmiechał się lekko.
Nie odpowiedziałam mu tak samo jak na inne pytania, czy wypowiedzi skierowane do mnie. Jestem na niego zła. Nie poprawka jestem na niego wściekła. Chciałam zniknąć. Chciałam przestać się bać i czuć ból ale on oczywiście nie mógł tego zrozumieć. Nie mógł uszanować mojej decyzji. Chociaż ten jeden jebany raz mógł uszanować moją decyzję. Czy ja proszę o tak wiele? Czy wymagam czegoś niemożliwego?
- Odezwiesz się wrzeszczcie do mnie?- Nadal wpatrywałam się przed siebie całkiem go ignorując.- Ugh wiesz co? Zachowujesz się jak dziecko. Jak jakiś pierdolnięty bachor.  Uratowałem ci życie, a ty tego do cholery nie możesz uszanować. Wiesz jak ja się bałem? Gdy widziałem twoje ciało, pozbawione życia? Bałem się, że nie zdążę, że jednak wyjdzie na twoje.
- No i było trzeba nie zdążyć. Trzeba było zostawić mnie na tym zasranym dachu i sobie pójść.- Wstałam zdenerwowana z huśtawki i zaczęłam iść przed siebie.
- Rosie gdzie idziesz?!- Krzyk Louisa na pewno zwrócił uwagę dziewczynek siedzących na ławce jak i innych ludzi przebywających na placu zabaw.
- Jak najdalej od ciebie!- Odkrzyknęłam i wyszłam zza furtkę cieplej otulając się bluzą. Był październik a czułam się jak w grudniu. Nie lubiłam jesieni. Zdecydowanie wolałam zimę.
Jesienią wszystko było takie smutne, przygnębiające. Drzewa traciły liście i całe swoje piękno, a niebo było szare. Chociaż właściwie tutaj niebo cały czas było szare, tylko niekiedy była piękna pogoda. Mimo wszystko w czerwcu czy lipcu czuło się tą nadzwyczajną atmosferę. Wszyscy byli szczęśliwi, uśmiechali się, chętnie wychodzili z domów. Było inaczej niż tego przeklętego października.
Usiadłam na jakiejś ławce w całkiem niewiadomym dla mnie miejscu. Byłam przy jakimś zakręcie, otoczona drzewami, które pewnie w czasie lata miały dawać ludziom cień.
- Jesteś aniołem.- Obok mnie usiadł jakiś mały chłopczyk, który naciągnął bardziej swoją czapkę, która co chwilę zsuwała mu się do tyłu.
- Co?- Zapytałam nie rozumiejąc jego słów.
- Moja mama mówiła mi, że ci którzy mają skaleczone nadgarstki są aniołami.- Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na moją rękę, gdzie rękaw bluzy podwinął się do góry ukazując dwie kreski, które zrobiłam nie dawno. Pierwszy raz zrobiłam coś takiego ale one były mi potrzebne. Dla innych ludzi robienie tatuażu to sposób na zatrzymanie wspomnień, każdy znaczy dla nich coś wyjątkowego. Ja tak mam z tymi dwoma cholernymi kreskami. To moje wspomnienie.
- Nie jestem aniołem.- Sprzeciwiłam się i zakryłam te swoje 'wspomnienia'.
- Ależ jesteś. Mama mówiła, że tylko anioły się okaleczają, bo nie lubią życia na ziemi. Ten świat ich niszczy więc znów próbują wrócić do nieba. Są zbyt wrażliwi na ból innych jak i ten swój.
- Wiesz twoja mama jest bardzo mądra.- Powiedziałam i zawiązałam sznurki od spadającej czapki. Na twarzy chłopczyka pojawił się wdzięczny uśmiech.
- Dziękuję. Też jest aniołem ale wróciła już do domu. Kolin! Tutaj jestem!- Patrzyłam za oddalającym się  chłopczykiem, który biegł w stronę bodajże swojego brata. Dlaczego ci najmłodsi muszą być najmądrzejsi. 
***
Otworzyłam drzwi od pokoju Louisa i rozejrzałam się po pomieszczeniu mając nadzieję iż go tam znajdę. Wszystko wyglądało tak jakby go tutaj nie było od samego rana.
- Pani Tomlinson?!- Krzyknęłam i zbiegłam na dół. Z salonu wyszła pani Johannach. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja weszłam do salonu rozglądając się dokładnie.
- Co się stało skarbie? Właśnie jestem w trakcie dawania kary dziewczynką za jedzenie lodów w taką pogodę.- Jej ton głosu był spokojny tak jakby codziennie musiała karać za coś swoje dzieci.
- Wie pani gdzie jest Louis? Muszę z nim szybko porozmawiać.- Spojrzałam na nią z nadzieją, że poda mi odpowiednią odpowiedź.
- Poszedł na boisko pograć z kolegami w piłkę.- Odpowiedziała mi spokojnie.
- Gdzie to jest?- Następne pytanie wydobyło się w moich ust.
- Zaprowadzę cię.- Lottie stanęła obok mnie i pociągnęła  za rękę.
***
~Muzyka~
Już z daleka słyszałam wesołe krzyki dziewczyn jak i chłopaków. Gdy Lottie powiedziała mi, że jest tam raptem kilka osób byłam spokojniejsza ale gdy teraz ujrzałam ludzi będących na prowizorycznym boisku jak i ludzi siedzących na starych, drewnianych ławkach  miałam ochotę wrócić do domu i poczekać aż Louis wróci.
- Dasz radę. I pamiętaj, że ona cię kocha.- Lottie widząc moje wahanie popchnęła mnie na boisko. Kilka osób siedzących na ławkach, z których właściwie składały się same dziewczyny spojrzały na mnie groźnie. Teraz już nie ma odwrotu. Podniosłam wysoko głowę i zaczęłam kroczyć po boisku w stronę odwróconego do mnie tyłem Louisa.
- Ej co ty robisz?! Zejdź stąd!- Jakiś chłopak zaczął machać w moją stronę rękoma i wydzierać się ale ja całkiem go zignorowałam i dalej szłam uparcie przed siebie.
- Zabierzcie ktoś stąd tą laskę, no!- Jakiś inny chłopak zaczął się drzeć, a wtedy Louis odwrócił się i napotkał moje spojrzenie.
Zdziwienie wymalowało się na jego twarzy, a ja z coraz szybciej bijącym serce szłam uparcie przed siebie.
- Rosie? Co ty tutaj...- Nie dokończył przez moje wargi dociśnięte do jego ust. Wokół nas kilka osób zaczęło szeptać, ale właściwie to wszystko znikało.
Liczyłam się tylko ja i Louis. Tylko to co było w tej chwili. Tylko jego słodkie wargi całujące mnie zachłannie, z miłością i troską.
Zimne, mokre coś uderzyło w moją dłoń położoną na ramieniu Lou. Potem następne małe kropelki zaczęły uderzać w nasze ciała.
Odsunęłam się kawałek od Lou i spojrzałam w niebo.
- Czy to znaczy, że mi wybaczyłaś i będziemy razem?- Dłoń Lou znalazła się na moim policzku. Spojrzałam w jego niebieskie oczy i miałam ochotę w nich zatonąć.
- Chyba tak.- Odpowiedziałam i poczułam delikatny nacisk jego warg na moje usta.
- Ej! Skończcie się migdalić i chodźcie do domu!- Krzyk Lottie sprowadził nas na ziemię. Spojrzałam rozbawiona na Lou, a on tylko wzruszył ramionami i chwycił mnie za rękę.
- Skończymy w domu.- Powiedział i ruszyliśmy w stronę wyjścia z tego całego boiska. Mijaliśmy kilka dziewczyn, które zabijały mnie wzrokiem ale jakoś nie specjalnie się tym przejęłam.
- Żebyś się nie zdziwił.- Odpowiedziałam mu i uśmiechnęłam się lekko gdy zauważyłam na jego twarzy uśmieszek, który wyrażał jego wszystkie brudne myśli.
- Wiesz ja tam się już niczym nie zdziwię, a ty?- Szturchnął mnie lekko biodrem i zaśmiał się zakładając mi za ucho kosmyk, mokrych włosów.
- Przeginasz Tomlinson.- Powiedziałam poważnie, a po chwili razem zaczęliśmy się śmiać.
Teraz mam już wszystko. Teraz zaczynam coś nowego i pięknego. Teraz dopiero zaczyna się nasza historia. To co było za nami to jedynie długi prolog do tego co dopiero ma się wydarzyć.
 I niby wszystko co piękne szybko się kończy, ale w naszym przypadku będzie inaczej. Wieczność nas oczekuję, a my dumnie kroczymy w jej kierunku.
The End.
--------------------------------------------------------------------------------------------
A więc to już. Tak o to kończy się historia Rosie i Lou. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam, że nie doprowadziłam do zawału przez te wszystkie zgonu i w ogóle. Dziś będzie krótko. 
DZIĘKUJĘ wszystkim za komentarze, których uzbierało się aż 585, DZIĘKUJĘ Samarze za założenie tego bloga i za powierzenie GO w moje niedoświadczone ręce. DZIĘKUJĘ za 59, 605 wejść. DZIĘKUJĘ za 95 obserwatorów. DZIĘKUJĘ za wszystko jesteście NIESAMOWICI.  Jeżeli ktoś chce mieć jeszcze styczność z moimi wypocinami zapraszam: BLOG
A teraz ŻEGNAJCIE! Nigdy nie zapomnę o tym blogu i o was. 
P.S. KAŻDY KTO PRZECZYTA NIECH ZOSTAWI PO SOBIE PAMIĄTKĘ W KOMENTARZU. NAWET KROPKĘ, CHCĘ TYLKO WIEDZIEĆ ILU WAS TO CZYTAŁ. 
DZIĘKUJĘ, KOCHAM WAS! :* ♥♥♥♥
Popłakałam się :(

środa, 7 sierpnia 2013

Chapter Thirty- Three

Rosie.

Siedzę sama w pustej sali oddzielona od codzienności i rzeczywistości. Płaczę sama do pustych ścianach, aż mi wstyd. Nie liczę się z uczuciami. Nie obchodzi mnie los innych. Gdzieś w tej długiej drodze zagubiłam samą siebie. Pamiętam, że kiedyś byłam radosna, pełna chęci do życia. A teraz? Teraz straciłam wszystko i jestem przed podjęciem najważniejszej decyzji w moim życiu. 
Obracam w palcach kopertę bojąc się ją otworzyć. Boję się tego co mogę przeczytać, boję się, że to zniszczy mnie całkowicie. Łzy ciekną mi po twarzy ale nie staram się ich ścierać. Po co? Skoro po chwili i tak pojawią się nowe, i następne.
Rozdarłam trzęsącymi się palcami kopertę po czym wyciągnęłam z niej zapisaną kartkę. Zamknęłam oczy odetchnęłam głęboko i spojrzałam na małe i perfekcyjne literki.

'' Droga Rosie,
      zapewne jesteś na mnie zła albo może i nawet mnie nienawidzisz i masz do tego całkowite prawo. Na twoim miejscu też bym siebie nienawidziła. Zrobiłam wiele złego. Skrzywdziłam Louisa jak i ciebie. Teraz może nasunąć ci się proste pytanie: Dlaczego? Wiesz to może dziwne ale sama bym chciałam wiedzieć dlaczego. Sama chciałabym wiedzieć co mną kierowało, że wyrządziłam tyle złego. Byłam zazdrosna. Zazdrosna o to, że Louis kocha cię bardziej niż mnie kiedykolwiek. Bałam się, że zostawi mnie samą z dzieckiem i będzie wiódł spokojne życie u twojego boku.  Wiesz, że on marzy o białym domu w jakimś spokojnym miasteczku? Mówił mi, że chciałaby mieć czwórkę dzieci, które bardzo by rozpieszczał. Mówił, że chciałby kiedyś siedzieć ze mną na werandzie i patrzeć jak bawią się nasze dzieci. Cóż wszystko ulega zmianie i to też się zmieniło. Mimo tego iż był ze mną ciałem, sercem był przy tobie. Wiele razy przez sen wypowiadał twoje imię z wielką nadzieją i miłością. 
  Mogłam odpuścić. Mogłam pozwolić mu odejść i być szczęśliwym. Niestety byłam zbyt wielką egoistką aby mu na to pozwolić. Ale teraz... Czytasz to, a ja mam nadzieję, że jesteście razem. Mam nadzieję, że będzie z nim do końca swoich dni, że będziesz siedzieć z nim na werandzie i patrzeć na wasze dzieci. 
  Eh... Możesz przez jakiś czas zastanawiać się dlaczego to zrobiłam. Dlaczego odebrałam sobie coś co jest dla nas najważniejsze. Cóż mnie życie po prostu zmęczyło. Codzienne wstawanie, przyklejanie na twarz sztucznego uśmiechu, udawanie, że wszystko jest dobrze. Zmęczyłam się tym i śmierć wydawała mi się najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Możesz pomyśleć sobie, że pisanie tego przychodzi mi z łatwością ale rozczaruję cię w tym momencie. Strasznie się boję. Wiem, że zabijając siebie zabiję również niewinne dziecko ale... Tak trzeba. 
Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa Rosie.
 Przepraszam za wszystko. 
Eleanor.''

Zmięłam kartkę w dłoni i wyjrzałam przez okno. Masz rację byłaś egoistką. Nie tego spodziewałam się po tym liście. Myślałam, że... Napisała w nim jak bardzo mnie nienawidzi za to, że wpieprzyłam się w jej życie. A ona.... Ona mnie przeprasza. 

Narrator.

Louis wszedł do szpitala i rozkazał ochroniarzom pozostać na korytarzu z daleka od sali Rosie. Sam skierował się białym korytarzem w stronę drzwi ale coś przykuło jego uwagę. A mianowicie blond-włosa dziewczyna ubrana w białą koszulę nocną, rozglądająca się nerwowo. Gdy nie zauważyła nikogo kto mógłby ją powstrzymać otwarła jakieś stalowe drzwi i zamknęła je za sobą niesłyszalnie. Brunet podszedł do nich i otwarł je lekko. Ujrzał przed sobą kręcone metalowe schody prowadzące na górę. Sam wszedł do klaustrofobicznie małego pomieszczenia i po cichu zaczął wspinać się na górę. Tylko tam mogła pójść dziewczyna.
Rosie podeszła do brzegu dachu i spojrzała w dół wyrzucając obok siebie małą buteleczkę. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko czując jak rześkie poranne powietrze przyjemnie rozchodzi się po jej płucach dając jej tym samym chwilowe ukojenie.
Louis popchał mocne stalowe drzwi i zadrżał gdy chłodne powietrze uderzyło w jego okryte cienką bluzką ciało. Wzrok zatrzymał się na blondynce stojącej przy krawędzi płaskiego dachu. Jej długie włosy powiewały spokojnie na wietrze, a biała koszula falowała w ogół jej szczupłych nóg.
- Rosie...- Powiedział dobitnie brunet wiedząc, że to na pewno dziewczyna, którą kocha. Tylko ona miałaby w sobie tyle odwagi aby uciec z sali i schować się na dachu.
Dziewczyna usłyszałam za sobą znajomy głos, a jej ciało zesztywniało. Odwróciła się po woli i napotkała te pełne bólu niebieskie tęczówki, które teraz wydawały jej się największym cudem świata.
- Co ty tutaj robisz?- Zapytała drżącym głosem i znów odwróciła się tyłem do chłopaka. Widziała przed sobą piękną panoramę budzącego się do życia Londynu. To właśnie to chciała widzieć na samym końcu. Właśnie z tym widokiem chciała zasnąć.
- Przyszedłem do ciebie ale zauważyłem jak skradasz się po korytarzu.- Louis zrobił w jej stronę kilka kroków i gdy zorientował się, że ona go nie widzi podszedł do niej po woli i stanął u jej boku spoglądając w dal.- Chyba nie nadajesz się na ninja.- Spróbował zażartować co wywołało na twarzy Rosie delikatny uśmiech, który dał Louisowi nadzieję.
- A myślisz, że dlaczego jestem projektantką?- Chłopak zauważył, że Rosie chwyta się jego wypowiedzi jak tonący koła ratunkowego. Chciała czymś go zająć byle by nie zadawał nie wygodnych pytań.
- Dlaczego tutaj jesteś?- Mimo wewnętrznych błagań Rosie brunet zadał pytanie, którego tak bardzo chciała uniknąć. Chciała aby odpuścił.
- Idź stąd Louis. To nie tak powinno wyglądać.- Blondynka zaczęła kręcić głową jakby chciała wyrzucić z głowy jakieś myśli.
- Co nie powinno tak wyglądać?- Rosie nadal wpatrywała się w dal i wydawała się jeszcze bardziej nie obecna.- Rosie coś ty narobiła?- Dziewczyna wyczuła w głosie chłopaka zdenerwowanie, które ją rozbawiło.
- Pozbyłam się problemu Lou.- Wyszeptała i spojrzała w jego przepełnione strachem oczy. Louis w tej chwili miał ochotę krzyczeć na dziewczynę, która najwidoczniej świetnie się bawiła.
- Jakiego znowu problemu? Rosie o czym ty dziewczyno mówisz?- Louis chwycił Rosie za ramiona, a ona czuła się co raz bardziej oszołomiona. Tak jakby ktoś ją zabierał do czego lepszego.
- Mojego. Louis teraz już będzie tylko lepiej. Już jest.- Obłąkany uśmiech przeraził Lou na tyle, że odsunął się od Rosie. Nie poznawał jej. Wiedział, czuł, że coś jest nie tak. Czuł, że dziewczyna zrobiła coś co jej zdaniem jest idealnym rozwiązaniem.
- Rosie ja cię błagam powiedz mi co ty zrobiłaś.- Louis czuł napływający smutek. A Rosie? Ona była szczęśliwa choć w głębi siebie czuła, że nie powinna.
- Louis czy ja zwariowałam?- To pytanie zbiło całkiem bruneta z tropu. Rosie odsunęła się od krawędzi dachu i zrobiła kilka kroków po czym stanęła tyłem do chłopaka. Jej ramiona trzęsły się ale nie z powodu zimna.
Brunet podszedł do Rosie i podniósł do góry jej głowę. Łzy przepełnione smutkiem spływały po jej twarzy, a ona czuła ogromną pustkę z niewiadomego powodu. Jeszcze wczoraj była pewna swojej decyzji, ale teraz gdy było już po wszystkim czuła, że źle zrobiła.
- Może... Może wszyscy zwariowaliśmy?- Jego głos był spokojny mimo tego, że Louis czuł się zdenerwowany.
- Louis ja je zabiłam...- Wyszeptała i spojrzała w niebieskie oczy chłopaka. Rosie zauważyła, małą zmarszczkę na czole bruneta. Ono też by ją miało? Pomyślała i uśmiechnęła się lekko.
- Kogo? O czym ty mówisz?- Brak jakiegokolwiek zorganizowania ze strony Rosie na prawdę doprowadzał do szału Louisa ale mimo wszystko brunet starał się zachować spokój co wcale nie było takie łatwe. Spojrzał w brązowe oczy Rosie i doznał szoku. Jej źrenice były powiększone do maksymalnych rozmiarów.- Rosie ty coś brałaś?- Blondynka poczuła przyjemne ciepło gdy dłonie Louisa wylądowały na jej zmarzniętych policzkach. Chciała tutaj zostać, z nim na tym przeklętym dachu ale wiedziała, że jest już za późno. Musi odkupić swoje winy.
- Nasze dziecko Louis.- Czuła, że wewnątrz jej kruchego ciała coś się rozpadło. Czuła, że on ją znienawidzi i chciała tego najmocniej na świecie.- Ja je zabiłam. Wzięłam jakieś tabletki. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej. Nie poradziłabym sobie ale teraz wiem, że źle zrobiłam dlatego muszę za to zapłacić.- Dokończyła z pewnością siebie.
Louis nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Nie mógł uwierzyć, że jego mała ukochana Rosie zabiła kogoś kto był owocem czegoś pięknego. Kogoś kto był owocem ich miłości.
- Kłamiesz.- Wyszeptał i odsunął się od niej.- Znowu kłamiesz!- Wrzasnął i wplótł swoje długie, blade palce w brązowe włosy. Poczuł coś zimnego i mokrego spływającego po jego policzku ale nie przejął się tym. Teraz było coś ważniejszego.
- Nie dałabym sobie sama rady. Hugo by ode mnie odszedł i znowu byłabym sama. Jak zawsze zresztą co? Biedna mała Rosie.- Rosalie nie kryła się z uczuciami. Chociaż ten jeden raz pozwoliła wszystkim tkwiącym w niej emocją wypłynąć na zewnątrz. Teraz i tak było jej wszystko jedno.
- Pomógłbym ci. Nie pozwoliłbym ci zostać samej.- Louis uspokajał się ale na miejsce gniewu czy frustracji pojawił się smutek.
- Mówiłeś już tak! Obiecałeś, że mnie nie zostawisz, a co zrobiłeś? Gdy tylko Eleanor powiedziała ci, że jest w ciąży zostawiłeś mnie! Miałeś mnie gdzie więc nie wmawiaj mi, że byś mnie nie zostawił.- Ostatnie zdanie wyszeptała raniąc tym samym siebie jak i Louisa.
- Rosie wiem, że głupio postąpiłem ale wtedy... Nie mogłem zrobić inaczej.- Chłopak spuścił głowę zawstydzony. Rosie parsknęła pod nosem i pokręciła głową.
Muzyka
- Nienawidzę cię Tomlinson...
- Rosie....
- Jeszcze nie skończyłam.- Brunet podniósł głowę napotykając jej zranione spojrzenie.- Nienawidzę cię i chciałam abyś zniknął z mojego życia. Chciałam abyś zniknął z mojej głowy ale tego nie zrobiłeś. Walczyłeś. Walczyłeś o mnie tyle czasu chociaż ja dawałam ci jasno do zrozumienia, że mam cię gdzieś. I wiesz co? Mimo tej zasranej nienawiści pojawiła się też miłość. Gdy pierwszy raz cię ujrzałam wiedziałam, że spotkamy się nie raz, a gdy przyjechałeś po mnie po tym jak Caroline pojawiła się w moim życiu...- Louis obserwował jak Rosie męczy się z każdym kolejnym słowem ale nie zamierzała przestać.- Wtedy wiedziałam, że to jest to czego szukałam. Że jesteś tym, który powinien się mną opiekować.I szczerze miałam nadzieję, że tak będzie.- Rosie rozpłakała się i jakby pozbawiona siły upadła na kolana podpierając się na dłoniach. Z zachmurzonego nieba zaczęły spadać pierwsze kropelki zimnego deszczu. Przerażony Louis uklęknął obok Rosie i chwycił jej twarz w dłonie.
- Tak jest Rosie. Ja jestem twoim prywatnym aniołem stróżem.- Na twarzy Rosie pojawił się lekki uśmiech.- Chodź do środka bo się rozchorujesz.- Brunet chciał wstać ale ręka Rosie go powstrzymała.
- Nie Louis. Zostańmy tutaj.- Chłopak nie miał pojęcia dlaczego blondynka go o to prosi ale przytaknął i usiadł na mokrym już dachu przyciągając do siebie przemoczoną Rosalie. Oparła się o niego plecami i złączyła ich palce razem.
- Powiesz mi dlaczego to miejsce wydaję ci się lepsze od ciepłego łóżka?- Louis czuł, że teraz już będzie lepiej. Rosalie niestety czuła inaczej. Ona wiedziała, a on nie.
- Louis... Ja.... To nasze ostatnie chwile razem nie chcę aby ktoś nam przeszkadzał.- Rosie poczuła ciepłe usta Louisa na swojej głowie.
- Nie Rosie to nie są ostatnie chwile. To jest dopiero początek naszej wspólnej przyszłości.- Był taki nieświadomy swoich słów, że Rosie zrobiło się przykro z tego powodu.
- Nie rozumiesz Louis. Ja umieram. Po woli ale skutecznie. Wzięłam jakiś płyn z pokoju pielęgniarek. Muszę zapłacić za to, że zabiłam nasze dziecko.- Rosie mówiła to z takim spokojem, że Louis po prostu wziął to za żart ale nie usłyszał po tym żadnych innych słów tylko ciężki, urywany oddech Rosalie.
- Proszę cię powiedz, że żartujesz.- Wyszeptał i zamknął oczy. Nie wiedział czy płakał czy to po prostu deszcz padający z nieba.
- Louis zostań ze mną. Ja nie mam już siły walczyć. Nie mam już siły, po prostu nie ma już siły.- Uścisk na dłoni Rosie dodał jej otuchy chociaż wiedziała, że zaraz przestanie czuć. Wiedziała, że zaraz zamknie oczy i będzie już tylko ciemność. Nie będzie drzew, nieba, deszczu. Nie będzie Louisa. I właściwie chyba ta wizja, wizja bycia gdzieś bez tego bruneta najbardziej ją przerażała. Nie bała się śmierci czy czegoś innego. Bała się, że znajdzie się w jakimś miejscu gdzie będzie go widziała ale nie będzie mogła go dotknąć.
- Rosie proszę cię... Nie chcę cię stracić. Oni ci pomogą tylko proszę zejdź ze mną na dół.- Teraz Louisa wiedział, że płacze. Pieczenie w oczach i zamglony obraz przed mrugnięciem upewnił go w tym.
- Nie Louis. Tak będzie lepiej. Ja wiem, że tak będzie lepiej. I wiesz co?- Cichy śmiech rozbrzmiał pośród uderzającego deszczu o beton.- Nie boję się tego co nadejdzie. Wiesz po prostu pójdę w stronę światełka i znajdę się w czyśćcu czy gdzieś tam  i potem mnie odeślą w jakieś dziwne miejsce gdzie wszystko będzie takie piękne i w ogóle.- Rosie zamknęła oczy i pozwoliła sobie bardziej oprzeć się o ciało Louisa.
- Skąd wiesz, że tak będzie?- Louis pociągnął nosem i spróbował wyciągnąć telefon z kieszeni spodni. Rosie poruszyła się nie spokojnie ale po chwili znów opierała się o chłopaka.
- Nie wiem. Tak zawsze jest na filmach więc chyba coś w tym musi być co nie? Louis obiecasz mi coś?- Rosalie tak bardzo pragnęła odwrócić głowę w stronę Louisa ale wiedziała, że nie da rady. Wiedziała, że nie ma tyle siły.
- Co tylko chcesz kochanie.- Mimo dość niewygodnej pozycji w jakiej znajdował się Louis nie chciał się ruszać czy kazać wstawać Rosie. Chciał jak najdłużej czuć jej ciało przy swoim.
- Znajdź sobie żonę, wybuduj duży biały dom z werandą, miej czwórkę dzieci i nie zapomnij o mnie, dobra?- Mówienie przysparzało Rosie co raz więcej trudności. Nie mogła złapać oddechu, a słowa były tak nie wyraźne, że Louis musiał się chwilę zastanowić nad tym co powiedziała.
- Obiecuję ci Rosie.- Ucałował ją w głowę zamykając oczy.- Obiecuję, że nigdy o tobie nie zapomnę, i przepraszam, że nie dotrzymam obietnicy.- Rosalie chciała zapytać dlaczego przeprasza i dlaczego nie dotrzyma obietnicy ale zamiast słów wydobył się z jej ust cichy jęk. Przełknęła ślinę i spróbowała jeszcze raz.
- Kocham cię Louis.- Po wypowiedzianych słowach obydwoje wiedzieli, że to już koniec. Ona oddalała się w jakąś nieznaną krainę, jeżeli takowa istniała, a on płakał co raz mocniej ściskając z całej siły dłoń blondynki.
- Ja ciebie też Rosalie.- Ostatnie słowa usłyszane przez Rosalie dźwięczały jej długo w głowie. Była przy Louisie ale jakby oddalała się co raz dalej. Nie miała siły utrzymać dłoni Louisa. Nie miała siły wciągnąć powietrze do płuc. Nie miała siły na nic.
Czuła jeszcze, że ktoś podnosi ją do góry, a potem tylko ciemność i ciepło rozpływające się po jej ciele. Była bezpieczna i wiedziała o tym. Wiedziała również, że już więcej nie będzie cierpieć. Dlaczego? To bardzo proste. Po porostu zniknęła. Po prostu umarła.
-----------------------------------------------------------------
Hej. Dziś (prawdopodobnie) ostatni rozdział. Widziałam komentarz, w którym pewna dziewczyna prosiła mnie abym nie kończył bloga i napisała jeszcze jedną część. Cóż mam pewien pomysł i albo dodam następny rozdział czwartej części albo pojawi się kończący wszystko Epilog. I jeżeli już bym pisała dalej tego bloga to rozdziały byłby pewnie krótkie ale jeszcze tego nie wiem. Założyłam nowego bloga innego niż wszystkie moje dotychczasowe mam nadzieję, że się nie zbłaźnię. Blog jeszcze dziś (chyba) pojawi się rozdział na razie są tylko bohaterzy. Cóż mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za rozdział i wgl. Cześć!