Obserwatorzy

Czytasz te opowiadanie (chcę wiedzieć, ile was jest)?

niedziela, 14 października 2012

Bardzo ważna informacja.

Tak, pewnie macie już dość moich zwykłych powiadomień. Bardziej oczekujecie rozdziału. Jednakże o tej sprawie muszę poinformować. Ostatnio natchnęło mnie na przeczytanie swoich "wypocin" od początku. Tak. Przestudiowałam cały blog i bardzo się zasmuciłam. Czasami myślę, dlaczego mam tylu czytelników, skoro piszę tak beznadziejne notki. Wystraszyły mnie swoje poprzednie rozdziały. Wszystkie zdania są niedopracowane, banalne, przewidywalne lub źle sformułowane. Czasem tak żałosne, że po prostu się śmiałam. Używałam niepoprawnych słów. Bardzo mnie to zasmuciło. Lecz wiem, że teraz robię postępy. A więc, postanowiłam coś zrobić. Ostatni rozdział skończył się na wyprowadzce Rosalie. I tu kończy się pierwsza część. Ta część, która jest po prostu bezsensowna. Dopiero w ostatnich rozdziałach tok się poprawia. Ale spokojnie, odtąd piszę część drugą opowiadania. W tej części będę dużą uwagę zwracała na to co piszę, i na to jaki piszę. Rozdziały będą dłuższe i pisane prosto z serca, a nie tylko, aby skończyć bo czytelnicy tak bardzo tego chcą. A ja chcę, abyście byli zadowoleni z tego, na co tracicie czas- w tym przypadku czytanie tego koszmaru. Będę sprawdzać treść nawet miliony razy, nie powtórzę tych samych błędów.
Powrócę do was za dwa dni z nowymi pomysłami, nowym wyglądem bloga oraz... z nową częścią :)
Więc przepraszam za to, że musieliście czytać te nudne notki.

Wasza Rosalie.

poniedziałek, 8 października 2012

Nowy blog

Miało być jutro, ale jest dzisiaj. Nowy blog już z prologiem i bohaterami!
Zapraszam
http://i-walking-away.blogspot.com/

środa, 3 października 2012

Chapter Fourteenth

Nie słyszała, osłupiała. Patrzyła się w dal a słowa docierały do niej w spowolnionym tempie. Chciała płakać, lecz nie mogła. Nie będzie słaba. Czuła, jak napój, który piła rozlewa się jej pod zimnymi nóżkami. To pozwoliło jej się otrząsnąć, coś co czuje wybudziło ją. Przeglądnęła wszystkich. Patrzyli na nią wzrokiem nieobecnym. Nie widziała w nich gniewu za rozbite kubki, raczej tkwił w nich żal, smutek, troska, bezsilność. Podobnie się czuła. Lecz zachowała pozory. Wyszła z kałuży ciepłego kakao o czym szybkim krokiem udała się na schody, o drodze wycierając nogi o dywan.
-Ros, poczekaj!- krzyczał Louis, lecz ona nie zatrzymywała się. Nie teraz, gdy jej łzy już prawie ujrzały światło dzienne. Nie w tym momencie. Złapał ją za dłoń, a mocnym szarpnięciem spowodował, że obróciła się. Nie było wyboru, była zmuszona popatrzeć mu w oczy, które teraz tak cholernie ją przerażały.
-Ros, ja wytłumaczę ci wszystko
-Ależ ja rozumiem- okłamywała samą siebie, a słowa wypowiedziane przez nią okaleczały jej słuch.
-Daj spokój- kiwnął głową -Za bardzo cię znam- patrzył w jej tęczówki- to prawda, znał ją na wylot
-A co mam powiedzieć?- warknęła
-Ja wiem, jak to wygląda. Zbluzgaj mnie, daj po twarzy- uniósł głos -Ale proszę, nie zapominaj
-Od kiedy Eleanor jest w ciąży?- wymawiając to zdanie czuła sztylet w brzuchu
-Ponad miesiąc- ściszył głos -Gdy Eleanor powiedziała mi o tym... pierwszy raz od jakiegoś czasu pogadaliśmy szczerze, bez wytykania błędów. Poczułem, jak wszystko się odbudowuje... Znienawidź mnie- powiedział to z taką powagą, iż sama prawie chciała to zrobić, lecz nie. Chciała mieć swój honor.
-Ta sprawa nie interesuje mnie- powiedziała prawie szeptem
-Daj spokój, wiesz, co między nami było, wiesz, co do ciebie czułem!- wrzasnął, gdy usłyszała ostatnie zdanie czuła, że umiera.
"Czułem?"- powtórzyła ostatnie zdanie w myślach. Czuła zbierające się łzy. "Ros, proszę, nie teraz".
-Tak naprawdę chyba nigdy nie byliśmy razem. To twoje życie, planuj je sobie sam. Nic nie mogę ci narzucić, nic kompletnie. Co mogę ci powiedzieć? Oby dziecko było zdrowe i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Z Eleanor.- powiedziała pewna siebie
-Ros, ja wszystko ci wyjaśnię
-Myślę, że już wyjaśniłeś- rzekła ze łzami i udała się do pokoju... Lou, było inne wyjście?
Trzasła za sobą drzwiami i zsunęła się po nich. Kolejny raz ktoś tak łatwo poniewierał jej sercem. Dziś rano jeszcze myślała, że jest szczęśliwa, najszczęśliwsza. A teraz? To się właśnie czuje, gdy się umiera. Pierwsze łzy spływają, za nimi potoki innych. Łkała, łkała głośno niczym dziecko, które nie dostało tego co chciało. Ona też nie dostała tego co chciała. Zakryła twarz dłońmi, które po chwili stały się mokre. Oczy puchły jej coraz bardziej. Błagała w myślach, by to wszystko się skończyło. Oparła głowę o drzwi
"Nie byłaś wystarczająco dobra"- pomyślała.
Wstała, po drodze zakluczając drzwi i udała się w stronę szafy. Z górnej półki wyjęła swoją walizkę, po czym uklękła na podłodze ładując do niej ciuchy. Wrzucała je byle jak. Usłyszała pukanie do drzwi, lekko podniosła głowę
-Ros? Ros skarbie otwórz- usłyszała ciepły głos Danielle.
Chwiejnie wstała i otworzyła brązowe drzwi. Dan nie była sama, obok niej stał Liam. Nic nie powiedziała, tylko od razu wróciła do pakowania
-Wyjeżdżasz?- zapytali równo
-Tak, nawet nie sprzeciwiajcie się- pociągnęła nosem i starła łzę. Przyjaciele rozumieli ją doskonale
-Powiedz tylko dokąd- poprosił Liam
-Gdybym to jeszcze wiedziała- załkała
-Potrzebujesz pomocy?
-Nie, nie chcę już niczego- krzyknęła. Zapięła swój bagaż i kierowała się do drzwi
-Teraz chcesz wyjechać?- zapytała Danielle
-A mam inne wyjście?
-Poczekaj dzień, gdy wszystko się...
-Nie! Chcę wyjechać- przerwała.
Wraz z walizką Ros zbiegła po schodach. Gdy była w salonie wszyscy popatrzyli na nią.
Przyjaciele wiedzieli, że jest możliwością, iż nie zobaczą jej, jednak nie mogą jej zatrzymać. Smucili się, co od razu było zauważalne. Jednak dziewczyna nie chciała rozkleić się jeszcze bardziej. Wybiegła z domu i wsiadła do taksówki.


Stała pod drzwiami i bała się zapukać. Odetchnęła głęboko i uderzyła kostkami w drewno. Lekko się odsunęła i czekała. Po chwili w progu pojawił się jej ojciec
-Rosalie, dziecko- szepnął, gdy zobaczył jego córkę w rozmazanym makijażu, natomiast ta wpadła mu w ramiona -Co się stało?- zapytał, ale chyba wiedział, że ta nic mu na razie nie powie, potrzebuje się wypłakać. Zaprowadził ją na kanapę, a walizkę jej postawił w przedpokoju. Usiadł obok córki i objął ją ramieniem
-Tato, czy mogłabym zostać tu na jakiś czas, aż nie znajdę sobie mieszkania. Obiecuję, że nie na długo, muszę...
-Zostań tu ile chcesz- przerwał jej.
Ona lekko się uśmiechnęła.
Wstała z kanapy i udała się do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i pogładziła lekko kołdrę. Nic się tu nie zmieniło. Usłyszała krzątanie dochodzące z pomieszczenia, w którym pracowała. Cicho podeszła do drzwi i delikatnie je otworzyła.
-Co ty wyprawiasz?- wrzasnęła na widok Caroline, która grzebała jej w papierach dotyczących jej pracy. Flack zakłopotana patrzyła w jej stronę
-Chciałam zrobić tu porządek. Nie idzie żyć w bałag...
-Wynoś się stąd!!!- wrzasnęła Ros.
Kobieta szybko opuściła pomieszczenie. Rosalie usiadła na kanapie pod oknem. Spojrzała na stolik do kawy, na którym były fotografie. Wzięła je w ręce i przeglądała.
Niall usmarowany w sosie, Krzyczący Liam na widok urwanego guzika od koszuli i... Louisa całującego ją w policzek, Louisa tulącego ją, Louisa, który nosi ją na rękach. Jej twarz stała się czerwona. Zaczęła drzeć fotografie na strzępy. Wpadła w amok. Niszczyła wszystko krzycząc przy tym jak opętana. Deptała podarte skrawki.


***


Stała tu, w tym miejscu. Nic się nie zmieniło. Ten sam koszyk, koc i wypalone świeczki stały tam, gdzie je pozostawiono. Usiadła na materiale i wspominała, była w jaskini. W tej, gdzie wraz z Louisem przeżyła swoją ostatnią randkę. Zamknęła oczy i wspominała...


"Leżeliśmy na kocu wtuleni siebie oglądając na suficie jaskini pokaz slajdów, przedstawiający wszystkie nasze wspólne zdjęcia. Kto by pomyślał, że Lou tak bardzo się postara.
-Em.. Louis?
-Słucham?
-Jak przeniosłeś tu te wszystkie rzeczy?
-Na klifie jest jeszcze jedno wejście.
Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok
-Czyli mówisz, że jest jeszcze jedno nie podwodne wejście, ale i tak musieliśmy skakać z klifu?!
-Gdybyśmy poszli na łatwiznę, nie przeżyłabyś czegoś tak ekstremalnego
-Przyjaźnie się z waszą piątką, to o wiele gorsze
-Ale... dobra, zwracam honor.
Chłopak przysunął mnie do siebie. Zarzuciłam mu ręce na szyje, a on położył dłonie na moje plecy. Momentalnie zaczął mnie całować. Uśmiechnęłam się w przerwie między pocałunkami, a ja poczułam, jak chłopak ugryzł mnie w dolną wargę
-Jesteś niewyżyty
-I za to mnie uwielbiasz."

-I za to cię nienawidzę- szepnęła cichutko tak, że ledwie samą siebie usłyszała.

_______________________________________

Wiem, że jest krótki. W ogóle rozdział miał pojawić się później, ale dzisiaj mam urodzinki, więc taki prezencik.
Dziękuje za wszystkie komentarze. Ale jedna sprawa mnie zirytowała. Ja głupia nie jestem :) Ostatnio pewien anonim dodał do rozdziału 11 komentarzy pod rząd. Pojawiały się co kilka sekund, tak samo odświeżałam wtedy stronę. Tak nie może być. Więc ANONIMY SIĘ PODPISUJĄ. I mam nadzieję, że osoba, która zrobiła to ma odwagę i się przyzna :)
38 KOMENTARZY=NOWY ROZDZIAŁ!